sobota, 24 października 2009

Pożar na Waunfawr

Dzisiejszy dzień przyniósł odrobinę emocji :)

otóż wracając z miasta ze współlokatorami, już na ulicy Maeshendre (na ktorej mieszkamy), nagle otworzył drzwi jeden z naszych sąsiadów i spokojnym tonem pyta:

- "Sorry chłopaki, macie może chwilkę? Bo pali mi się w kuchni".

Pędem udaliśmy się do kuchni jegomościa i ku zaskoczeniu wszystkich ujrzeliśmy kuchenkę w ogniu :D O dziwo również w całym jego domu - ani gaśnicy, ani fire-blaknet'u.

Łukasz na jednej nodze skoczył do nas i przyniósł ognioodporny koc, którym ugaśiliśmy pożar.

w ten oto piękny sposób zarobiliśmy butelkę wina i wdzięczność sąsiedzką :D

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bohaterze,co by świat bez Ciebie zrobił!? ;)

Marcin Kasiak pisze...

normalnie Fireman Sam :D

Czeladnik Ekwadorski pisze...

Hah.

W ramach jakże ambitnego rozpoczęcia reading weeku przeglądałam sobie właśnie listę aberowych blogspotowych blogów, założywszy się sama ze sobą, czy wpadnę na jakiś bratni-polski.

I zakład, jak widać, wygrałam (co znów tak trudne do przewidzenia nie było)... :D

(Ba, nawet tematyka pożarnicza nie jest mi daleka po ubiegłorocznym, ekhm, zwęgleniu lidlowej bagietki, ale tu lepiej nie wdawać się w żadne szczegóły ;>).

Z deszczowym (walijskim, po prostu?) pozdrowieniem,

Agata

turla pisze...

takich domow jest więcej w aber-zgroza